Co musi się dziać w głowie dziecka by czuło się źle jako dziecko i chciało stać się dorosłym?
Taka refleksja naszła mnie dzisiaj, gdy córeczka opowiedziała mi o swoich koleżankach z przedszkola. Okazuje się, że dzieci w wieku 5 lat już pragną być dorosłe! Córka opowiedziała mi jak to niektóre dziewczynki twierdzą, że coś tam jest "dziecinne", gdy np. zaproponuje jakąś zabawę czy coś powie. Wytłumaczyłam jej oczywiście, że nie należy się przejmować takimi uwagami, a najlepiej odpowiedzieć na to pytaniem w stylu: A czy ty nie jesteś dzieckiem? Jednak, jak twierdzi, odpowiedziałyby na to, że nie. I tu warto się zatrzymać.
Co sprawia, że dziecko pragnie stać się dorosłym?
Po pierwsze z pewnością wynika to z faktu, że nie czuje się dobrze jako dziecko i nie chce tym dzieckiem być. Uważa, że lepiej jest byc dorosłym, że bycie dorosłym jest ciekawsze. Skąd taki pogląd?
Najoczywistsze wytłumaczenie to sposób wychowania i zachowanie rodziców tych dzieci.
Dorośli często podchodzą do własnych dzieci czy do dzieci w ogóle z wyższością. Uważają, że: "co tam dziecko może wiedzieć. Ty siedź cicho bo jesteś dzieckiem". Czyli jednym słowem nie okazują dziecku szacunku i poniżają je. W takiej sytuacji oczywistym jest, że bycie dzieckiem nie będzie się kojarzyło z czymś przyjemnym, a wręcz przeciwnie z byciem głupim, nic nie wiedzącym wypierdkiem, którego zdania nie warto słuchać, bo i tak nic mądrego nie wymyśli. "Bo skąd niby dziecko ma wiedzieć?" "Żyje krócej to powinno słuchac starszych by się dowiedzieć, co jest "dobre", a co "złe" (??!!)"
Istnieją różne warianty takiej postawy, od tych łagodniejszych, bardziej zakamuflowanych, gdzie pozornie rodzic stara się liczyć z dzieckiem, jednak i tak zakodowane ma, że bez względu na temat wie lepiej, do tych skrajnych przypadków pomiatania dzieckiem, poniżania go i znęcania się nad nim, w formie np. celowego udowadniania mu, że "a nie mówiłem? Jak się nie słucha to takie są tego skutki" czyli gdyby kózka nie skakała... itd. lub bardziej drastycznie "ty gówniarzu" itp. Czyli wszelkie możliwe sposoby, by wyrobić w dziecku przekonanie, że samo z siebie nie może wiedzieć nic. Aby coś wiedzieć trzeba się dowiedzieć. Od kogo? Od kogoś, kto już wcześniej sie zdążył dowiedzieć czyli jest starszy.
A może właśnie jest odwrotnie?
Może to dzieci są bliżej prawdy? Bo bliżej natury, bo jeszcze nie oduczyły się postępowac w zgodzie ze sobą, bo słuchają swojego instynktu, bo są niewinne, naturalnie dobre, nie myślą o korzyści materialnej(aż zostaną tego nauczone...) itd.
Nadal niestety rzadko spotyka się rodziców uczących swoje dzieci, że właśnie one są największą wartością jako dzieci, bo jeszcze nie straciły swojej świeżości, czystości, spontaniczności i prawdziwości. Że postawa dorosłych taka jak powyżej wynika nie z ich siły czy kompetencji a ze strachu, że sobie z dzieckiem nie poradzą, że go nie nauczą, że przyniesie im wstyd itd. Rzadko spotyka się dorosłych, którzy na tyle ufają sobie i swym dzieciom, by pozwalać im decydować o sobie czy którzy liczą się z ich zdaniem w niektórych sprawach. Oczywiście nie chodzi o to by decydowały we wszystkim. To jest niewykonalne. Ale na tyle na ile się da, aby dać poczucie wpływu na własne życie i nauczyć podejmowania decyzji.
Bo co tu ukrywać! Wielu rodziców wykorzystuje własne dzieci by podbudować własne poczucie wartości. Oczywiście nieświadomie. Nigdy by się do tego nie przyznali. Ale taka jest rzeczywista przyczyna bezwzględnego narzucania swojej woli i przede wszystkim przyuczania do posłuszeństwa dla samego posłuszeństwa - "bo ja jestem twoją matką więc masz mnie słuchać!"
Brakuje w tym miłości i akceptacji dziecka jako dziecko i jako człowiek, który również ma swoją godność. Nic dziwnego, że dziecko w ten sposób poniżane ma dość bycia dzieckiem i chce stać się dorosłym. Aby w końcu było mu wolno... odegrać się za to, co sam przeszedł! I by powielać wzorzec.
Moja córeczka tak bardzo lubi być dzieckiem, że twierdzi, że nie chce nigdy być dorosła! I to dla mnie wspaniała wiadomość, bo to oznacza, że nie zniszczyłam w niej dziecka. To oznacza, że czuje się dobrze jako dziecko, kochana i akceptowana! I to dla mnie najważniejsze! Choć do ideału mi daleko, a w wielu dziedzinach i bardzo daleko, często się denerwuję, często trudno mi kontrolować emocje, ale bardzo się staram. Przede wszystkim staram się nie hamować tego, co naturalne, jak to niektórzy czynią z jakichś niejasnych pobudek typu, "aby dziecka nie rozpuścić". Miłość nie rozpuszcza, a jedynie buduje poczucie wartości, które jest niezbędne do szczęśliwego życia. Staram się też nauczyć moje dziecko, że zasługuje na szczęście, że być szczęśliwym jest dobrze, że wcale nie musi się umartwiać i męczyć, by cos osiągnąć, a że najłatwiej osiągnąć szczęście właśnie poprzez wsłuchiwanie się w własne pragnienia. Nie staram się na niej odgrywać za swoje dzieciństwo, zabraniać tego, co mi zabraniano (Choć nie zaprzeczę, że czasem trudno jest walczyć z tego typu zakorzenionymi w podświadomości wzorcami, często dzieje się to automatycznie, bez zastanowienia. Ale gdy pojawia sie świadomość staram się naprawiać to co zepsułam.)
Niestety nawet wśród rzekomo przygotowanych do tej roli pań przedszkolanek obserwuję odwrotne tendencje i to jest straszne. Tak jakby nikt nie chciał, by dzieci były szczęśliwe! Tak jakby każdy tylko marzył o tym, by znaleźć słabszego, któremu będzie mógł pokazać, że jest ważny, że wie więcej, że należy mu się szacunek... Z dorosłymi w końcu nie jest tak łatwo, a jakoś podreperować poczucie wartości nie zaszkodzi...
W ten sposób przecież tworzy się koło zamknięte - społeczeństwo słabe, niedowartościowane, nie potrafiące oprzeć się schematom, które kiedyś w taki sam sposób poszukiwało będzie ofiary do odreagowania swojego poczucia beznadziejności! I może o to właśnie chodzi? Taki system. Im mniej samodzielnego myślenia, tym łatwiej manipulować!
No tak, ale to oczywiste przecież, że o to chodzi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz